Love is the drug.
Love is patient.
Love is blindness.
Love is in the air.
Love is all around.
Love is like a headshot.
Love is a losing game.
Love is wicked.
Love is weird.
Love is like a war.
Love is where you are.
Love is enough.
Love is...
- Mamusiu, to już koniec - mała rączka potrząsnęła jej ramieniem. - Wszyscy wychodzą.
Zamrugała oczami i popatrzyła na swoją córkę. Mała, silna. Na jej siedmioletniej twarzy można było zobaczyć powagę. Uśmiechnęła się. Dziewczynka już w przedszkolu była bardziej dojrzalsza niż reszta grupy. Potem nauczyła się czytać, pisać, a w końcu śpiewać. Nawet teraz, gdy jej nie słyszała w głowie grała wolna melodia, a potem słowa. Te piękne słowa jej malutkiej córeczki. I ten głos. Tak bardzo podobny do jej.
Uśmiechnęła się pobłażliwie w jej stronę i oznajmiła, wstając:
- Tak, tak. Musimy już iść.
Przymknęła na chwilę powieki, ale natychmiast je otworzyła. Wciąż to samo, nie pozbędzie się tego. Nigdy nie potrafiła temu zaradzić, nie umiała powstrzymać.
- Mamuś, szybciej.
Podała rękę małej i wyszły z teatru na zimną noc. Skąpane w blasku słońca szły przez zatłoczony chodnik. To najczęściej wieczorem, Buenos Aires ożywało. Cienie przysłoniły twarz małej. Matka spojrzała na nią jeszcze raz, jakby to miało się niedługo skończyć.
- Boisz się ciemności, córeczko?
Dziewczynka spojrzała głęboko w oczy matki i wyszeptała:
- Czego mam się bać, jeżeli jestem z tobą? Ty mnie przecież ochronisz. Jesteś moją mamą, ufam ci.
Uśmiechnęła się, patrząc już na drogę przed sobą.
Dopiero po sekundzie przypomniała sobie, o czym myślała wcześniej. Ten sam dzień, ta sama ulica. Kolejny raz patrzy na gruzy. Na to, co pozostało. Nie, nawet nic się nie zachowało. Żadne wspomnienie, oprócz tego małego człowieczka obok niej. Tej małej dziewczynki. Jej nadzieja, jej malutka Esperanza. Tlący się płomyczek i wiara, że nic się jeszcze nie skończyło, że niedługo wszystko wróci do normy. Tak, jak kiedyś.
Kolejny cios w serce. I to centralnie. Zachłysnęła się powietrzem, ale Espi chyba tego nie usłyszała. Dzięki Bogu. Wystarczająco już się o nią martwiła. Twoje usta... Jakiego one były smaku? Już nie pamiętała. Czasem zastanawiała się, czy to dobrze, czy może źle. Gdyby był przy mnie...
O tym nie mogła zapomnieć, nie umiała nawet tego zgrabnie ominąć i przynajmniej udawać, że wszystko jest w porządku. Czasem śmiała się przez łzy, mówiąc sama do siebie: Nic nie jest dobrze, nic. Jego twarz, tak blisko niej. Nie, to tylko jej wyobraźnia. Już tego nie pamięta, tak trudno jej się na to patrzy. Dlaczego mi to zrobiłeś?
- Nie wiesz, co u taty?
Klucze od domu wypadły jej z rąk, a ona nawet nie schyliła się, by je podnieść. Wczoraj wywinęłaby się z tego, jakoś zmieniając temat, ale nie dzisiaj. Rocznica i ten spektakl tak do złudzenia przypominający jej historię. Naszą historię.
Dziewczynka podniosła klucze i podła je mamie, by otworzyła drzwi. Nie powtórzyła pytania, bo wiedziała, że rodzicielka jest wytrącona z równowagi. Czuła to.
Położyła się do łóżka obok Espi, która jeszcze nie spała. Bladą rączką wyciągnęła małą karteczkę z kieszonki piżamki i podała ją mamie. Kobieta machnęła ręką i oznajmiła powoli:
- Córciu, jestem zmęczona. Musimy już spać.
Siedmiolatka westchnęła głośno i odwróciła się na drugi bok. Tak ciężko było jej to znieść. Mama cierpiała, doskonale o tym wiedziała, ale bała się cokolwiek powiedzieć. Zawsze było jej tak trudno, próbowała pomagać, ale co może zrobić małe dziecko? Nic.
W głowie kobiety kłębiły się myśli, wspomnienia, niektóre jego słowa. Ach, i jeszcze urywki spektaklu, jakby części układanki jej życia.
Co mi po tobie zostało, kochany? Esperanza, jej czekoladowe oczy, twoje oczy...
Zmorzył ją sen.
Przez otwarte okno wpełznął wiatr, który zdmuchnął wcześniej wspomnianą karteczkę do kosza.
Szkoda, że Ludmiła uważnie jej nie obejrzała. Może wtedy zobaczyłaby nazwisko autora spektaklu. Tak dobrze jej znane, brzmiące jak melodia.
- Proszę pani, czy pani zdaniem istnieje szansa na pojednanie i przywrócenie harmonii i ładu w państwa związku?
- Proszę pani.
- Czy pani mnie słyszy?
- Coś nie tak?
- Tak, tak. Przepraszam.
- Więc? Jaka jest pani odpowiedź?
Nieważne. Nieważne. Nieważne.
Nie patrz mu w oczy, nie patrz...
- Nie, nie istnieje.
I wtedy.
Wtedy spojrzałam.
A z kim byś chciała do tego nieba?
Ajjj hola! (Ludmi, Federico, chemia i te sprawy).
No to tak. Epilog, epilog, epilog. No kto by się spodziewał, takie rzeczy. No co mam jeszcze napisać... Myślę, że jest on słabej jakości, ale się starałam! xd Pisałam go w melancholii, bo coś mi się niemiłego przypomniało. To było takie smutne... chlip. Ogólnie, jeśli będą jakieś pytania dotyczące tego jak Federico i Ludmiła się rozstali, to powiem, że sama nie wiem. Coś mnie tchnęło, żeby im wszystko zepsuć. Ogólnie mają razem dziecko Espi, Esperanzę (nadzieja - wszystko jasne teraz, no nie?). ,,Jak uciec.." skończyło się pięknie, to tutaj trochę namieszałam, a co! Wszystkie słowa napisane kursywą to zdania wypowiedziane przez Fede do Lu albo na odwrót.
Dzisiaj są moje urodziny (serio?) Już mam 14 lat i czuję się tak samo, jakbym miała to 13, ale cieszę się, że to przeminęło z wiatrem, bo ten wiek był dla mnie bardzo pechowy. Hmmm... No może nie do końca, bo przecież właśnie w 2013 tutaj przybyłam i namieszałam, i straszę ludzi, i wybrzydzam... Dżizas, można by było jeszcze wymieniać dalej. Hahaha.
Tak czy siak, się teraz coś porobiło, namieszało, prawdziwy zamęt w mojej głowie. Ogólnie wydarzenia ostatnich tygodni utwierdziły mnie w przekonaniu, że trzeba zrobić, co trzeba i basta. Widzę, jak jest. Nie oszukujmy się (dobra, jestem chora, jak to piszę, więc nie mówcie przed monitorem: ,,WTF?"). Wiecie, jak to ze mną było.
Ale jestem z czegoś dumna. Do tej pory, czyli od czerwca do lutego (9 miechów). Tak, miałam sześć miesięcy i nic z tym faktem nie zrobiłam, zła ja. Po prostu jestem z siebie na swój sposób dumna (ciekawe z czego). Jakimś cudownym sposobem nie dostawałam hejtów. Może kilka razy, ale na pewno nie więcej. Była uzasadniona krytyka, ja ją przyjmowałam do wiadomości i próbowałam zmienić to, co się ludziom nie podobało. Powiem wam szczerze, że było mi trudno, bo nie umiem się zmieniać, raczej jestem sobą. Nie lubię, jak się ludzie zmieniają (chyba, że przez wyższe uczucia na dobre, oczywiście).
Oj, i teraz, co ja chcę jeszcze wam powiedzieć? Wiem, że się zastanawiacie. Hahahah, pewnie nie, ale jak sobie tak myślę, to mi lepiej.
Tak, zaraz wstawię wam link do nowego bloga, będę szaleć, będę hulać i no tak.
No właśnie.
W tym rzecz, że mnie nie będzie.
Nie chodzi o to, że się wypaliłam, bo czasem nawet tak sądziłam, ale w końcu wiedziałam, że muszę wszystko ułożyć, że gdy przyjdzie wena, muszę wszystko dokładnie zapisać na czym popadnie. I tak było do ostatniej chwili, która nadeszła właśnie teraz.Wiem, wiem. Tyle bloggerek teraz odchodzi, nie zliczysz, jedynie Pan Bóg wie, a ja nie wiem, która będę, ale cóż.
Po głębszym zastanowieniu zrozumiałam, że na mnie już przyszedł czas. Po prostu muszę odejść, bo tutaj, gdzie sobie żyję, kilka spraw się skomplikowało. Wcześniej było trudno, ale teraz zaplątało się już tak na amen. Odsunęłam się od ludzi mi bliskich i choć kocham z wami tutaj być, oni też są dla mnie bardzo ważni.
Nieodwołalna decyzja jest taka, że odchodzę z blogspota.
Nie wiem, czy was to zadowoli, czy zasmuci. Dlatego nie chciałam, byście odchodziły z blogów. Każda z was dodaje od siebie swoją cegiełkę. Blogger nabiera innego kształtu. Każda osoba jest bardzo ważna. Wszystkie jesteście potrzebne.
Siempre... początkowo miało mieć 50 rozdziałów podzielonych na 2 sezony, czyli temporady. Ale później postanowiłam zmniejszyć tą liczbę o prawie połowę. Wyszło 26. Nie wiem, czy to coś by zmieniło, gdyby była ta 50. Uważam, że tak, jak teraz jest lepiej, bo gdyby było inaczej pewnie bym to rzuciła i napisała notkę, że odchodzę. Nie dokończyła rozdziałów. I tak to by było. Pogmatwane i tak dalej.
Nie chcę tutaj wymieniać osób, które ubarwiły to moje blogspotowe życie najbardziej. Jesteście równe. Te wszystkie piękne komentarze, które milutko połechtały moje serce... Nie da się tego opisać słowami.
Kocham Was. Wniosłyście do mojego życia jakąś cechę, którą teraz będę w sobie nosić i nigdy jej nie utracę i będę pielęgnować. Wszędzie jest dla Was miejsce.
Teraz chciałabym o czymś poinformować.
1. Chciałabym, żeby ten epilog skomentowały wszystkie osoby, które mnie czytały, czy czytają po moim odejściu. Po prostu chciałabym jeszcze raz zobaczyć, że wszyscy są obecni. W komentarzach chciałabym usłyszeć wszystko, czyli też jakąś krytykę, jeśli ona jest. Mam nadzieję, że będą one długie, bo bardzo lubię czytać długie, ale jeśli ktoś nie umie, to trudne mi wystarczy mniej (nie, ,,super epilog" się nie liczy).
2. Nie odchodzę już w tym momencie, po opublikowaniu tego posta. Postanowiłam, że zostanę jeszcze tydzień. Podczas tych siedmiu dni możecie mnie pytać o cokolwiek na asku, pisać do mnie na gg (47738581). UWAGA! W tym tygodniu mam cztery sprawdziany pod rząd. więc nie będę błyskawicą. Poczty nie będę wam podawała, bo tam raczej się nie odnajduję.Gdy już minie okres tego tygodnia, chcę usunąć każde konto. Na asku, gg, onecie i na google, ale z tym chyba łączy się również to, że usuną się blogi. Muszę na to jakoś zaradzić, bo koniecznie chciałabym to skasować.Ktoś ma jakieś informację na ten temat? I jeszcze tumblr. Chyba tylko zmienię adres.Albo jednak nie, też usunę, bo nie mam czasu robić iconsów.
3. Teraz jest odpowiedni czas, byście podały mi linki do swoich blogów. Postaram się skomentować każdy, oddać swojej mocy, takiej dużej, jej. Tylko to nie ma wyglądać tak, że tylko podajecie link do bloga. Wtedy usunę komentarz i nie będzie żadnej litości. A przede wszystkim, na pewno go nie skomentuję. Nie chodzi o to, że jestem jakaś super czy coś, tylko chciałabym się odwdzięczyć tym, którzy mnie czytali, a ja ich natomiast nie. A jak ktoś nie chce podawać linku to spoczi, bo ja tam nikomu nie każę ani nic. A jak komentuję Wasze blogi to oczywista oczywistość, że nie musicie podawać linku, oki? No.
Dobra. ta cała notka informacyjna jest dłuższa niż epilog.
Myślę, że tyle miałam do przekazania. Dziękuję za uwagę. Jesteście cudowne! <3 I cudowni też.
Kochałam, kocham, kochać będę. Nigdy nie zapomnę.
Nic się nie kończy, wszystko się zaczyna.
Aktualizacja:
O proszę i jestem! Z racji tego, że prawie wszystkie (piękne, niezwykłe, cudowne, boskie, niebiańskie, piekielne, ajdhasklfsk fantastyczne i krówko >>Aćka<<) komentarze, kończą się mniej więcej tak: ,,Ale proszę Xenia, no weź, błagam, kochamy Cię, nie usuwaj, wróć do nas." Znaczy, trochę ubarwiłam, ale luuuz. (:
Pragnę więc wytłumaczyć kilka spraw.
- Jestem na 99,9 % pewna, że nie wrócę tutaj. Nie chodzi wcale o Was, bo zmiotłyście mnie z powierzchni ziemi, ale cóż. Chciałabym teraz skupić się bardziej na rodzinie, bo na moje urodziny wszystko się jakoś tak rozwikłało. Dlatego teraz chcę, żeby do tego nie doszło. Muszę działać, a nie tylko na to patrzeć. Stąd ta decyzja.
- Jest mi strasznie głupio, że Ola i Aniołek (Anonim, który się nie podpisał - dziewczyna. XD) miały urodziny w tym samym dniu, co ja, czyli wczoraj, a ja dałam im taki prezent. Kurczę. ;/ Życzę Wam spełnienia marzeń, wszyściutkich i tego, żebyście były teraz Aniołkami kogoś innego, dobrze? :)
- Aktualnie nie mogę odpowiedzieć na wszystkie komentarze i skomentować blogów, które mi podałyście, bo mam nawał pracy. Spróbuję się z tym uporać przez weekend i mam nadzieję, że to nie jest jakiś problem. :)
- Hmmm... Ostatnia sprawa wygląda tak, że nie usunę bloga ani konta google. Postanowiłam, że wyłączę blokadę kopiowanie. Swobodnie mogłybyście skopiować go sobie do Worda albo coś. :) Wiem, że ktoś może pokusić się o ,,kopiuj, wklej" i na swojego bloga, ale najważniejsze jest dla mnie to, że pisałam te moje bazgrołki i cóż... Czuję, że to moje uczucia. Konta Google również nie usunę, a jedynie mój brat wymyśli sobie jakieś tam hasło, nie powie mi o nim i myślę, że nie umrę z ciekawości i miłości. :)
Aniołujcie teraz nie tylko dla mnie, ale też innym.
Każdy na to zasługuje.
Każdy.